Pociągi to bardzo wdzięczny temat na rodzinną planszówkę. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas na rynku pojawiają się gry z tym motywem, choć trzeba też sobie otwarcie powiedzieć – poruszenie popularnej tematyki jest trochę ryzykowane, bo takie gry są często pod ostrzałem różnych porównań. W przypadku pociągów sprawa jest o tyle trudna, że tutaj liderem na rynku jest nieśmiertelna gra Wsiąść do pociągu, którą recenzowałem kilka miesięcy temu. Jak więc na tle tego hitu poradzi sobie dzisiejsza bohaterka? Zapraszam Was do recenzji gry „Jedzie pociąg z daleka”.
W pudełku średniej wielkości znajdziemy:
– 60 płytek z torami
– 4 plansze graczy
– 16 drewnianych lokomotyw
– płócienny woreczek
– instrukcję
Elementy są wykonane solidnie, co akurat ma spore znaczenie w przypadku gier planszowych dla dzieci. Generalnie za ten askept wykonania można dać grze plusa. Co do oprawy graficznej, to wypowiem się o niej w trakcie recenzji, natomiast już w tym miejscu mogę dać plusa za urocze pionki w kształcie pociągów. Minusem jest natomiast brak wypraski, przez co kafelki trzymamy niestety w woreczkach strunowych.
Każdy z graczy otrzymuje 15 płytek ułożonych na stosie oraz ramkę w której to będzie układać rzeczone kafelki. Choć wszyscy gracze otrzymują dokładnie ten sam zestaw startowy (identyczne stacje oraz układ torów na płytkach) to Wydawca pokusił się o spersonalizowanie elementów poszczególnych zawodników i tak oto możemy wybrać sobie np. krainę zimową, łąki, pustynię czy też Dziki Zachód. Świetny pomysł, zwłaszcza że dzieci bardzo lubią urozmaicać sobie grę właśnie dobierając różne krainy, mimo iż de facto te ilustracje w żaden sposób nie wpływają na zmienność gry.
Jak przystało na grę skierowaną do najmłodszych – zasady rozgrywki są naprawdę krótkie i proste. W wyznaczonym miejscu na dole ramki umieszczamy swoje cztery lokomotywy, które będziemy chcieli doprowadzić torami do celu. Jak te tory będziemy budować? W każdej kolejce dobieramy jedną płytkę terenu i staramy się ją umieścić w naszej ramce w taki sposób, by pasowała nam jak najbardziej do torów które już się na naszej planszy pojawiły. Krótko mówiąc, z każdą kolejną rundą będziemy tworzyć coraz to większą i coraz to bardziej zagmatwaną mapkę z połączeniami kolejowymi. Po tych torach poruszać się będą nasze pociągi i naszym celem będzie teraz skuteczne (i jak się za chwilę okaże – także szybkie) dotarcie do jednej z siedmiu lokalizacji, które znalazły się na naszej ramce. Z racji tego iż mamy 4 lokomotywy, a miejsc postoju jest aż 7, to już widać że gracz będzie musiał dokonywać pewnego rodzaju wyboru, uzależniając swoje decyzje głównie od płytek które losujemy ze stosu.

Tutaj dołożenie drugiej płytki sprawiło, że czerwony pociąg już dojechał do jednej ze stacji, przynosząc tym samym graczowi określoną liczbę punktów, o której powiem za chwilkę.
Ale jest jeszcze coś, o czym nie powiedziałem, a co czyni tę grę naprawdę nietuzinkową. To nie jest tak, że bierzemy sobie kafelek, trochę go tam poobracamy, gdzieś dołożymy i potem przez kilka minut patrzymy się jak to samo robią nasi rywale. Tutaj wszyscy gracze jednocześnie taki kafelek dobierają i jednocześnie wykładają go na swoją planszę. To z jednej strony dynamizuje grę, a z drugiej pozwala na zastosowanie ciekawego mechanizmu punktacji. No właśnie, za co będziemy zdobywać punkty?
Tu się pewnie domyślacie, że punkty zdobywamy za skuteczne dotarcie lokomotywy do danej lokalizacji. I to jest prawda, ale to nie wszystko. Warto do danej lokalizacji docierać pierwszemu, bo wtedy otrzymuje się najwyższy bonus punktowy. Przykładowo gracz który jako pierwszy dotrze do stacji „Czerwinnice” zgarnie 15 punktów. Ten kto dotrze tam jako drugi otrzyma już nieco mniej, bo 10 punktów. Trzecia osoba dostanie już tylko 3 punkty. Różne stacje mają odmienny system punktacji, są stacje gdzie rozrzut w punktacji jest niewielki, są takie gdzie jest on bardzo znaczący i to wszystko będzie determinować także nasze strategie rozwoju torów. Będziemy musieli przemyśleć, czy lepiej jest atakować te najcenniejsze stacje (licząc się z tym, że ktoś może nas wyprzedzić), czy też lepiej jest skupiać się na tych stacjach gdzie jest większa pewność na otrzymanie sensownej liczby punktów.

W trakcie gry gracze będą docierać do poszczególnych stacji, oznaczając to wszystko swoimi żetonami na planszy punktacji. Tutaj gracz biały zgarnął 11 punktów za dotarcie do niebieskiej stacji, a gracz pomarańczowy (z racji tego iż był drugi) dostał już tylko 8 punktów.
Zacznę od takich ogólnych wrażeń z gry, a te są pozytywne. Gra w swoich zasadach jest bardzo prosta do wyjaśnienia, tematyka też jest taka bardzo rodzinna, więc można śmiało z bliskimi te 20-30 minut spędzić przy stole dzięki tej grze. Podoba mi się też, że grę można sobie urozmaicić dodając wariant „najdłuższej trasy”, który polega na tym że zależy nam na budowaniu jak najdłuższych połączeń ze stacją końcową. Z jednej więc strony mamy bodziec do budowania szybkich i krótkich połączeń (bo chcemy dotrzeć do danej stacji przed rywalami), a z drugiej można dodać sobie wariant w którym to zawiłe trasy przynoszą nam dodatkowe gratyfikacje punktowe. Całość tworzy przyjemną rozgrywkę, choć jest w grze kilka słabości. Chyba taką największą słabością jest to, że dociągamy kafelki kompletnie losowo, co boli zwłaszcza pod koniec rywalizacji kiedy mamy dość mało możliwości sensownego dołożenia płytki. Zdarza się, że grając w wariant z najdłuższą trasą niefortunne dobranie przedostatniej lub ostatniej płytki przesądza o wynikach rywalizacji. Ta słabość uwidacznia się także w wariancie podstawowym, bo może być tak, że dwóch graczy celuje w jedną stację, do skutecznego połączenia brakuje im jednej płytki i ślepy los zadecyduje, że jeden z nich da radę połączyć się ze stacją w tej kolejce, a inny nie.
Mimo tej losowości w doborze płytek gra daje sporo miejsc w których podejmujemy decyzje, które jeszcze trzeba będzie w trakcie gry weryfikować. Sama strategia polegająca na doborze końcowych stacji do których zmierzamy jest świetnym tego przykładem, bo często w trakcie rozgrywki swoje plany i zamiary trzeba będzie rewidować, by nie zostać z lokomotywą która punktuje raptem za 1-3 punkty zamiast 12. Jak to mówią – gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. No i właśnie, wydaje mi się że pełnię rozgrywki mamy kiedy rywalizujemy w gronie 3-4 osób, wtedy ta rywalizacja jest dużo ciekawsza i bardziej dynamiczna. Nie mówię, że we dwójkę gra się źle, ale gra ukazuje znacznie więcej walorów w rozgrywkach kilkuosobowych.
Jeszcze słówko o punktacji – jest świetna. Wydaje się może czasem niesprawiedliwa, bo raptem jeden mały błąd i jesteśmy w plecy jakieś 10 punktów, kiedy ktoś inny nas wyprzedzi. Jednak to właśnie ta punktacja nadaje smaczku całej rywalizacji. Co więcej, to ta punktacja zmusza nas także do reagowania na to co się dzieje przy stole. Musimy analizować co robią rywale, dokąd zmierzają i czy przypadkiem nie mają na danej trasie jakiejś przewagi. Może się okazać, że w trakcie trzeba będzie dopasować się do sytuacji i zmienić plany dotyczące dotarcia do danej stacji. Punktacja robi więc w tej grze wiele dobrego.
Losowość – fakt, kafelki dochodzą nam losowo i zwłaszcza pod koniec ta losowość może trochę nas ograniczać, ale mimo wszystko jest w grze sporo decyzyjności i strategii na które mamy znaczny wpływ.
Złożoność – w grze nie ma nic trudnego, nie ma żadnych szczegółowych drobiazgów i zasad które utrudniałyby rozgrywkę, a mimo tego znalazło się tu miejsce dla przyjemnego kombinowania.
Interakcja – co prawda nie mamy wpływu na plansze przeciwników, ale interakcją nazwać można pośrednią rywalizację o to kto szybciej dotrze do której stacji. Suma summarum powiedziałbym, że tej interakcji pośredniej jest bardzo dużo jak na grę rodzinną.
Mechanika – polega na odpowiednim łączeniu płytek ze ścieżkami torów, tak aby jak najskuteczniej realizować założone przez siebie cele związane z poruszaniem się pociągów.
Wykonanie – bardzo podoba mi się oprawa graficzna i ogólnie jakość wykonania gry. To jednak do czego bym się mógł przyczepić, to że rysunki torów mogłyby być nieco lepiej ze sobą spasowane, bo czasem jest widoczne przesunięcie o te dwa milimetry.
Tu Ameryki nie odkryję, ale jest to jak najbardziej gra rodzinna przy której dobrze bawią się zarówno młodsi jak i starsi gracze. Jest tutaj pewien element rywalizacji, ale podejmowane decyzje są na tyle proste, że dzieci są w stanie podejmować walkę jak równy z równym czy to ze starszym rodzeństwem, czy też z rodzicami. Trzeba mieć jednak na uwadze, że gra ma spory pierwiastek rywalizacji i że będą zdarzać się sytuacje w których dziecko nie zdobędzie tylu punktów ile chce, bo ktoś będzie po prostu szybszy. Dobrą informacją jest też to, że zasady są na tyle proste, że kilkulatki mogą śmiało grać we własnym gronie, czego nie da się powiedzieć o każdej planszówce rodzinnej. Wydaje mi się też, że to jest jedna z tych gier w którą lepiej gra się w trzy lub cztery osoby, niż we dwie.
Być może nie jest to najlepsza gra o pociągach, ale jest to gra która broni się praktycznie na każdym polu. Można więc powiedzieć, że omawiana dziś planszówka jest solidną grą rodzinną w którą sam chętnie bym zagrał. Największym plusem tej gry jest chyba ta rywalizacja o to kto szybciej doprowadzi pociąg do stacji na którą czai się więcej osób. Widać to szczególnie na stacjach o dużym zróżnicowaniu punktowym. Podoba mi się też fakt, że w każdej z kolejnych gier możemy obierać różne strategie (nie idziemy więc ciągle tym samym utartym szlakiem). Warto tu też nadmienić że gra wymusza na nas elastyczność, bowiem nie mamy wpływu na kafle które dostajemy do ręki i musimy od czasu do czasu dokonać rewizji swoich planów. Może i tej przypadkowości mogłoby być mniej, ale to przecież tylko szybka gra rodzinna, a nie mózgożerna łamigłówka logiczna.
Jedzie pociąg z daleka – Wydawnictwo Nasza Księgarnia
Liczba graczy: Gra dla 1-4 osób
Wiek: Gra przeznaczona jest dla osób powyżej 7 roku życia
Czas gry: ok. 30 minut
Egzemplarz gry do recenzji przesłało Wydawnictwo Nasza Księgarnia